niedziela, 31 sierpnia 2014

Czas stanął w miejscu, wszechświat zamarł. /F.Conte

Zawsze byłem uważany za faceta o niesamowicie miękkim sercu. A jak to mówią "Jeśli masz miękkie serce, musisz mieć twardą dupę". A tą miałem bardzo twardą. Nie raz zostałem oszukany, zdradzony lub pozostawiony bez sowa wyjaśnienia. Byłem uważany za spokojnego, cichego, bardzo pomocnego człowieka. I faktycznie taki byłem. Nie mogłem patrzeć na czyjeś łzy, grymas bólu, smutek. Nawet przy filmach zdarzyło mi się rozpłakać w poduszkę. Czasami wyzywano mnie od mięczaków albo mówiono, że jestem mało męski. Sprawiało mi to przykrość, ale dla mnie męskości nie wyraża się w emocjach. Facet jest męski jeśli potrafi zapewnić swojej dziewczynie poczucie bezpieczeństwa, kochać ją bezgranicznie i nigdy nie zdradzić.

Kate, która tak naprawdę miała na imię Kasia, ale była łudząco podobna do Middleton więc tak ją nazywano, poznałem w parku gdy to mój pies zjadł jej pączki. Dziewczyna nie dość, że przepiękna to jeszcze niewyobrażalnie inteligentna. Idealnie się uzupełnialiśmy. To ona potrafiła zachować zimną krew gdy moja mama dostała zawału i wylądowała w ciężkim stanie w szpitalu lub kiedy doznałem kontuzji barku i nie mogłem wyjść z depresji. Zawsze dbałem o nią jak o najcenniejszy skarb tego świata. Pilnowałem aby nic jej się nie stało, żeby czuła się kochana i szczęśliwa. Wiem, to głupie wytłumaczenie po tym co zrobiłem, ale... ja naprawdę nie chciałem.

Człowiek, który jest oazą spokoju, kiedyś musi się wyładować. Ja wszystkie emocje zostawiałem na boisku. Nie chciałem aby ktoś ucierpiał gdy wpadałem w szał, kiedy to potrafiłem wrzeszczeć, wyzywać i bić. Dlatego piłka, w którą mogłem uderzyć z niesamowitą siłą była moim wybawieniem. Mimo iż, na mojej twarzy nie było widać złości to w środku wręcz gotowałem się od nadmiaru emocji. Wszyscy byli pewni, że po prostu jestem tak genialnym siatkarzem, że moja siła do grania bierze się ze spokoju. Bardzo się mylili, ale nie potrzebne było uświadamianie im prawdy. Gdy siatkówka nie wystarczała bywało, że wsiadałem za kółko i jechałem łamiąc wszystkie zasady. Robiłem to bardzo rzadko, bo wiedziałem, że nie dość, że jest to niebezpieczne dla mnie to mogę wyrządzić wielką krzywdę również komuś innemu. Pomimo, że doskonale o tym wiedziałem, prowadziłem tego wieczoru o 120 km/h za dużo.

- Chcę mieć z Tobą dziecko. - pociągnąłem Kate tak aby usiadła na moich kolanach. Byłem całkiem szczery i nie żartowałem. A ona wiedziała to, bo widziała w moich oczach jak bardzo tego pragnę.
- Facundo... przecież wiesz. - spojrzała na mnie wymownie i już wtedy wiedziałem, ze mogę pożałować tej rozmowy. Jej ciśnienie wzrosło i zaczęła się denerwować. Poznałem to po ściśniętych dłoniach i zmarszczonych brwiach. - Rozmawialiśmy już o tym tyle razy.
- Kate, nie możemy czekać. To nie ma sensu. Teraz jest najlepszy czas. Mamy pieniądze na utrzymanie dziecka, przestronne mieszkanie, jesteśmy młodzi. Klub płaci mi dobre pieniądze. W razie czego mamy Twoich rodziców, a i moi może wreszcie nas tu odwiedzą. Same pozytywy. - gwałtownie wstała i zaczęła nerwowo chodzić po pokoju.
- Najlepszy czas? Dla kogo? Dla Ciebie, nie dla mnie. Jestem na przedostatnim roku studiów medycznych. Zrozum, że zaraz po nich muszę szukać zaczepienia w jakiejś klinice albo szpitalu. Kto będzie chciał mnie później? Chcę się rozwijać, a nie przewijać pieluchy. - podniosła głos. - A rodzice nie mają czasu, rozwijają firmę. Zawsze o tym marzyli. Mam nadzieję, że na tym skończymy ten temat.
- A może ty po prostu nie chcesz ze mną mieć dzieci? - spojrzałem na nią już bardzo zdenerwowany. Właśnie w takim momencie miałem ochotę wyżyć się na piłce, ale było grubo po 23 więc hala była już dawno zamknięta.
- Tak! Nie chcę, ale w tym momencie. Robisz mi o to wiecznie wyrzuty, nie umiesz mnie nawet zrozumieć. Nie próbujesz!
Szybko wstałem i wybiegłem z mieszkania. Nie chciałem żeby skończyło się to źle, chociaż teraz zastanawiam się czy wszystko skończyłoby się lepiej gdybym wtedy został. Dobry Boże, a co jeśli tak? Czy bylibyśmy znów szczęśliwi, a ty urodziłabyś mi cudowne dziecko? Teraz już i tak nie mogę nic zrobić.
Wsiadłem do czarnego, sportowego BMW i z piskiem opon wyjechałem z miejsca parkingowego. Nie wiedziałem, że biegniesz za mną i wołasz dławiąc się łzami. Nie zwracałem na nic uwagi i mimo, że coś w środku mnie krzyczało "Wróć do niej, wybaczcie sobie!" to nie słuchałem i jechałem z zawrotną prędkością ulicami Bełchatowa. Zrobiłem kilka okrążeń po mieście, nie spuszczając nogi z gazu. Chciałem przestać, ale chęć wyładowania emocji była silniejsza. Na ulicach było bardzo mało ludzi. Czasami mijałem jakąś grupkę młodych osób lub jakiegoś samotnika. Ale gdy już chciałem wracać do domu zobaczyłem szczęśliwą parę, całującą się na chodniku i wtedy znów ogarnęła mnie złość. Dlaczego to my nie jesteśmy tak szczęśliwi? I nacisnąłem ostatni raz na pedał gazu. Później gwałtownie na hamulec. Nie mogłem zapanować nad autem. Obkręciłem się, dachowałem i dopiero po chwili zatrzymałem się na pobliskim drzewie. Przednia szyba pękła na milion małych kawałeczków, maska wgnieciona, a dach zgnieciony.
Wpadłaś pod moje rozpędzone do granic możliwości auto.
- Proszę Pani! Błagam, niech się Pani obudzi! Nie chciałem! - krzyczałem w rozpaczy do kobiety leżącej twarzą do asfaltu, którą potrąciłem. Do tej pory nie jestem w stanie opisać jak wyszedłem z roztrzaskanego wozu. Chyba byłem w jakimś transie i szoku. - Niech Pani coś powie!

A gdy odwróciłem jej twarz,  zamarłem. Czas stanął w miejscu, wszechświat zamarł.

 - Kate, to Ty? - szepnąłem, delikatnie dotykając jej pokrwawionej buzi. - Kate...
Ratownicy nie pozwolili mi z nią jechać. Zostałem zatrzymany przez policję, ale nie byłem w stanie im nic powiedzieć. Jedną z najgorszych rzeczy jaką musiałem zrobić, to powiadomić jej rodziców, którzy niegdyś ufali mi jak swojemu synu.
- Halo. - jak zwykle wesoły głos rodzicielki Kate sprawił, ze zacząłem szlochać do słuchawki. - Facundo, co się stało?!
- Kasia... ona... ja ją potrąciłem.. nie wiem czy żyje, przepraszam! - po tych słowach rozłączyłem się, bo nie mogłem już dalej prowadzić tej rozmowy. To było ponad moje siły. W krótkim sms'ie napisałem tylko adres szpitala, gdzie przewieziono dziewczynę i ponowne "przepraszam". Policja zatrzymała mnie w areszcie tymczasowym na dwie doby. Nie miałem żadnych informacji o stanie jej zdrowia. Chciałem usłyszeć tylko "Ona żyje.". Czy to tak wiele? Po dwóch dniach wypuszczono mnie do momentu rozprawy w sądzie, która miała się odbyć za dwa tygodnie.
Do szpitala zawiózł mnie Paweł Zatorski, bo moje prawo jazdy zostało zabrane. W szpitalu, lekarz powiedział mi, że pacjentka wybudziła się, ale nie jest z nią najlepiej.
- Ona już nigdy nie stanie na nogi. - słowa te z ust lekarza brzmiały jak kiepski żart. Ale doskonale wiedziałem, ze to nie żart i ze jestem potworem.
- Facundo, co Ty tu robisz?! - mama Kate wrzasnęła na mój widok, jej oczy były podkrążone i zapłakane, a twarz blada jak ściana. - Jak śmiesz przyjeżdżać tu, po tym co zrobiłeś! Prawie ją zabiłeś, zrobiłeś z niej kalekę!
Mówiłam całą prawdę i tylko prawdę. Nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie więc cały czas szeptałem tylko "przepraszam"
- Ja nie wiedziałem... Nie chciałem. - jąkałem się i płakałem jednocześnie - Czy mogę do niej wejść?
- Wejdziesz tam tylko dlatego, że Kate cały czas wypowiada Twoje imię. Masz pięć minut.
Gdy zobaczyłem ją całą poobijaną, w wielu siniakach, bandażach i jakby nieruchomą, nie wiedziałem co powiedzieć. Dlatego tylko podszedłem i złapałem ją za rękę. Spojrzała na mnie przekrwawionymi oczami  i wyglądała jak nie ona. Przez chwilę bałem się nawet na nią patrzeć, ale skarciłem się w myślach. Przecież to ona, moja Kasia! Oboje milczeliśmy, żadne słowa nie były potrzebne. Już nawet nie miałem ochoty wypowiadać kolejny raz "przepraszam". Ona dobrze wiedziała, że czuje się w stu procentach winny i nie zamierzała temu zaprzeczać. To i tak nie zmieniłoby moich uczuć, moje sumienie nie uciszyłoby się. Mama Kate nie dała nam długo pomilczeć, bo już po chwili weszła z wyrazem twarzy mówiącym "Wyjdź i nie wracaj. " Więc wyszedłem nie chcąc prowokować niepotrzebnych kłótni. Na pożegnanie ścisnęliśmy mocniej nasze dłonie i spuściliśmy smutny wzrok.

Zniszczyliśmy doszczętnie nasze życie.

Rozprawa w sądzie nie była najprzyjemniejszą rzeczą, z którą musiałem się uporać po wypadku. Wypytywano mnie dosłownie o wszystko, musiałem opowiedzieć swoją wersję wydarzeń kilkanaście razy i w dodatku wysłuchać teorii świadków. Ich niedorzeczne "On to zrobił specjalnie, proszę sądu! Jak zobaczył na ulicy tą biedną dziewczynę to jeszcze przyspieszył!" sprawiało, że miałem ochotę krzyczeć, ale nie chciałem już pogarszać swojej już i tak fatalnej sytuacji. Na szczęście wszyscy moi znajomi, mimo iż uważali mnie za winnego, postawili się w mojej obronie. Mówili o mnie w samych superlatywach, a wypadek określili jako "pechową chwilę zapomnienia". Sąd widząc, że naprawdę czuje się winny i w dodatku przyznałem się bez bicia, skazał mnie tylko na rok pozbawienia wolności i odebrał mi prawo jazdy z możliwością ponownego zdawania egzaminu.
Więzienie traktowałem jak swojego rodzaju pokutę i nawet cieszyłem się, że zostałem skazany. W celi byłem sam, dzięki temu wypłakałem hektolitry łez. Znajomi odwiedzali mnie tak często jak tylko się dali i próbowali zagadywać mnie najprzeróżniejszymi plotkami. Od "Pani Marysia z czwartego piętra przeprowadziła się do domu starców" po "Baśka wpadła z Marcinem. Chcą nawet razem zamieszkać". I choć udawałem, że jestem zainteresowany to tak naprawdę za każdym razem, byłem w innym świecie. A gdy pytałem co z Kate, nie odpowiadali. Bo "Sam zobaczysz jak wyjdziesz"  nie uznawałem za odpowiedź.
Za dobre sprawowanie wypuszczono mnie po sześciu miesiącach. Nie miałem dokąd iść, co ze sobą zrobić. Mieszkanie było klubowe więc po tym jak wsadzono mnie za kratki, prezes oznajmił, że nie mam już czego szukać w Skrze, było oczywiste, że mieszkanie też mi zabrano. Zadzwoniłem do Zatorskiego z pytaniem czy mógłby mnie przenocować, ale wykręcił się urodzinami Oli, jego dziewczyny. Więc nie chcąc próbować dalej, udałem się na pieszo do mieszkania rodziców Kate. Miałem nadzieję, że zastanę tam i dziewczynę i jej rodziców.
Gdy dotarłem pod właściwe drzwi, zrobiło mi się gorąco i niedobrze. Krok w tył. W przód. Znów w tył. Pukać? A może odpuścić, przecież już i tak wystarczająco dużo złego im wyrządziłem. Ale pomyślałem o Kate, którą kochałem ponad wszystko i postanowiłem zaryzykować.
- Facundo... co Ty tu robisz? - zmieszana Kasia na wózku inwalidzkim nie była tym co oczekiwałem zobaczyć. - Przecież powinieneś być jeszcze przez pół roku w więzieniu.
- Wypuścili mnie za dobre sprawowanie. Czy mógłbym wejść? - zapytałem omijając ją wzrokiem
- Tak. Rodziców nie ma w domu. Myślę, że będą dopiero za kilka godzin. - przepuściła mnie w drzwiach i ręką pokazała na salon. - Usiądź tam. Przepraszam, nie zaproponuje Ci herbaty ani kawy, jeszcze nie przyzwyczaiłam się do robienia tego na wózku.
- Czy Ty... - nie wiedziałem jak dokończyć. - Czy ty możesz chodzić?
- Nie. Już nigdy nie stanę na nogi.

I te dwa zdania otworzyły mi oczy i uszy. Jej nogi były bezwładne, mówiła powoli i czasem dosyć niewyraźnie, miała też problem z ruszaniem prawą ręką. Zrobiłem z niej kalekę.

- Tak bardzo Cię przepraszam. Nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo żałuję. - po moich polikach znów płynęły strużki łez.  - Czy my będziemy znowu razem?
- Nie, Facundo. Chcę być sama, już do końca życia. Możemy być przyjaciółmi, bo wiem, że jesteś wspaniałym człowiekiem. - pogłaskała mnie powoli, zbierając mokre ślady łez. - A to... ten wypadek, zapomnijmy. Dobrze, że oboje żyjemy.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem w szoku, że pomimo tego co ją spotkało, potrafiła dostrzec iskrę szczęścia. Zdecydowanie była optymistką, ja już dawno popadłbym w depresję.


- Tak, zostańmy przyjaciółmi. - krzyknąłem, pierwszy raz od wypadku, uśmiechając się. Objąłem ją i pocałowałem w czoło. - Kocham Cię. 

---
Cześć, dziewczyny. Ja to nie wiem czy to zakończenie można nazwać happy end'em. :) 
Wasza aktywność spadła tak niewyobrażalnie, że zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo nudziły Was moje ostatnie historie. Bo innego wytłumaczenia nie widzę. Przepraszam. 
Mam nadzieję, ze ta historia choć trochę Wam się spodoba. 

A wczoraj był cudowny wieczór.