Zawsze byłem uważany
za faceta o niesamowicie miękkim sercu. A jak to mówią "Jeśli masz miękkie
serce, musisz mieć twardą dupę". A tą miałem bardzo twardą. Nie raz
zostałem oszukany, zdradzony lub pozostawiony bez sowa wyjaśnienia. Byłem
uważany za spokojnego, cichego, bardzo pomocnego człowieka. I faktycznie taki
byłem. Nie mogłem patrzeć na czyjeś łzy, grymas bólu, smutek. Nawet przy
filmach zdarzyło mi się rozpłakać w poduszkę. Czasami wyzywano mnie od
mięczaków albo mówiono, że jestem mało męski. Sprawiało mi to przykrość, ale
dla mnie męskości nie wyraża się w emocjach. Facet jest męski jeśli potrafi
zapewnić swojej dziewczynie poczucie bezpieczeństwa, kochać ją bezgranicznie i
nigdy nie zdradzić.
Kate, która tak
naprawdę miała na imię Kasia, ale była łudząco podobna do Middleton więc tak ją
nazywano, poznałem w parku gdy to mój pies zjadł jej pączki. Dziewczyna nie
dość, że przepiękna to jeszcze niewyobrażalnie inteligentna. Idealnie się
uzupełnialiśmy. To ona potrafiła zachować zimną krew gdy moja mama dostała
zawału i wylądowała w ciężkim stanie w szpitalu lub kiedy doznałem kontuzji
barku i nie mogłem wyjść z depresji. Zawsze dbałem o nią jak o najcenniejszy
skarb tego świata. Pilnowałem aby nic jej się nie stało, żeby czuła się kochana
i szczęśliwa. Wiem, to głupie wytłumaczenie po tym co zrobiłem, ale... ja
naprawdę nie chciałem.
Człowiek, który jest
oazą spokoju, kiedyś musi się wyładować. Ja wszystkie emocje zostawiałem na
boisku. Nie chciałem aby ktoś ucierpiał gdy wpadałem w szał, kiedy to
potrafiłem wrzeszczeć, wyzywać i bić. Dlatego piłka, w którą mogłem uderzyć z
niesamowitą siłą była moim wybawieniem. Mimo iż, na mojej twarzy nie było widać
złości to w środku wręcz gotowałem się od nadmiaru emocji. Wszyscy byli pewni,
że po prostu jestem tak genialnym siatkarzem, że moja siła do grania bierze się
ze spokoju. Bardzo się mylili, ale nie potrzebne było uświadamianie im prawdy.
Gdy siatkówka nie wystarczała bywało, że wsiadałem za kółko i jechałem łamiąc
wszystkie zasady. Robiłem to bardzo rzadko, bo wiedziałem, że nie dość, że jest
to niebezpieczne dla mnie to mogę wyrządzić wielką krzywdę również komuś
innemu. Pomimo, że doskonale o tym wiedziałem, prowadziłem tego wieczoru o 120
km/h za dużo.
- Chcę mieć z Tobą
dziecko. - pociągnąłem Kate tak aby usiadła na moich kolanach. Byłem całkiem
szczery i nie żartowałem. A ona wiedziała to, bo widziała w moich oczach jak
bardzo tego pragnę.
- Facundo... przecież
wiesz. - spojrzała na mnie wymownie i już wtedy wiedziałem, ze mogę pożałować
tej rozmowy. Jej ciśnienie wzrosło i zaczęła się denerwować. Poznałem to po
ściśniętych dłoniach i zmarszczonych brwiach. - Rozmawialiśmy już o tym tyle
razy.
- Kate, nie możemy
czekać. To nie ma sensu. Teraz jest najlepszy czas. Mamy pieniądze na
utrzymanie dziecka, przestronne mieszkanie, jesteśmy młodzi. Klub płaci mi
dobre pieniądze. W razie czego mamy Twoich rodziców, a i moi może wreszcie nas
tu odwiedzą. Same pozytywy. - gwałtownie wstała i zaczęła nerwowo chodzić po
pokoju.
- Najlepszy czas? Dla
kogo? Dla Ciebie, nie dla mnie. Jestem na przedostatnim roku studiów
medycznych. Zrozum, że zaraz po nich muszę szukać zaczepienia w jakiejś klinice
albo szpitalu. Kto będzie chciał mnie później? Chcę się rozwijać, a nie
przewijać pieluchy. - podniosła głos. - A rodzice nie mają czasu, rozwijają
firmę. Zawsze o tym marzyli. Mam nadzieję, że na tym skończymy ten temat.
- A może ty po prostu
nie chcesz ze mną mieć dzieci? - spojrzałem na nią już bardzo zdenerwowany.
Właśnie w takim momencie miałem ochotę wyżyć się na piłce, ale było grubo po 23
więc hala była już dawno zamknięta.
- Tak! Nie chcę, ale
w tym momencie. Robisz mi o to wiecznie wyrzuty, nie umiesz mnie nawet
zrozumieć. Nie próbujesz!
Szybko wstałem i
wybiegłem z mieszkania. Nie chciałem żeby skończyło się to źle, chociaż teraz
zastanawiam się czy wszystko skończyłoby się lepiej gdybym wtedy został. Dobry
Boże, a co jeśli tak? Czy bylibyśmy znów szczęśliwi, a ty urodziłabyś mi
cudowne dziecko? Teraz już i tak nie mogę nic zrobić.
Wsiadłem do czarnego,
sportowego BMW i z piskiem opon wyjechałem z miejsca parkingowego. Nie
wiedziałem, że biegniesz za mną i wołasz dławiąc się łzami. Nie zwracałem na
nic uwagi i mimo, że coś w środku mnie krzyczało "Wróć do niej, wybaczcie
sobie!" to nie słuchałem i jechałem z zawrotną prędkością ulicami
Bełchatowa. Zrobiłem kilka okrążeń po mieście, nie spuszczając nogi z gazu.
Chciałem przestać, ale chęć wyładowania emocji była silniejsza. Na ulicach było
bardzo mało ludzi. Czasami mijałem jakąś grupkę młodych osób lub jakiegoś
samotnika. Ale gdy już chciałem wracać do domu zobaczyłem szczęśliwą parę,
całującą się na chodniku i wtedy znów ogarnęła mnie złość. Dlaczego to my nie
jesteśmy tak szczęśliwi? I nacisnąłem ostatni raz na pedał gazu. Później
gwałtownie na hamulec. Nie mogłem zapanować nad autem. Obkręciłem się,
dachowałem i dopiero po chwili zatrzymałem się na pobliskim drzewie. Przednia
szyba pękła na milion małych kawałeczków, maska wgnieciona, a dach zgnieciony.
Wpadłaś pod moje
rozpędzone do granic możliwości auto.
- Proszę Pani!
Błagam, niech się Pani obudzi! Nie chciałem! - krzyczałem w rozpaczy do kobiety
leżącej twarzą do asfaltu, którą potrąciłem. Do tej pory nie jestem w stanie
opisać jak wyszedłem z roztrzaskanego wozu. Chyba byłem w jakimś transie i
szoku. - Niech Pani coś powie!
A gdy odwróciłem jej
twarz, zamarłem. Czas stanął w miejscu,
wszechświat zamarł.
- Kate, to Ty? - szepnąłem, delikatnie
dotykając jej pokrwawionej buzi. - Kate...
Ratownicy nie
pozwolili mi z nią jechać. Zostałem zatrzymany przez policję, ale nie byłem w
stanie im nic powiedzieć. Jedną z najgorszych rzeczy jaką musiałem zrobić, to
powiadomić jej rodziców, którzy niegdyś ufali mi jak swojemu synu.
- Halo. - jak zwykle
wesoły głos rodzicielki Kate sprawił, ze zacząłem szlochać do słuchawki. -
Facundo, co się stało?!
- Kasia... ona... ja
ją potrąciłem.. nie wiem czy żyje, przepraszam! - po tych słowach rozłączyłem
się, bo nie mogłem już dalej prowadzić tej rozmowy. To było ponad moje siły. W
krótkim sms'ie napisałem tylko adres szpitala, gdzie przewieziono dziewczynę i
ponowne "przepraszam". Policja zatrzymała mnie w areszcie tymczasowym
na dwie doby. Nie miałem żadnych informacji o stanie jej zdrowia. Chciałem
usłyszeć tylko "Ona żyje.". Czy to tak wiele? Po dwóch dniach
wypuszczono mnie do momentu rozprawy w sądzie, która miała się odbyć za dwa
tygodnie.
Do szpitala zawiózł
mnie Paweł Zatorski, bo moje prawo jazdy zostało zabrane. W szpitalu, lekarz
powiedział mi, że pacjentka wybudziła się, ale nie jest z nią najlepiej.
- Ona już nigdy nie
stanie na nogi. - słowa te z ust lekarza brzmiały jak kiepski żart. Ale doskonale
wiedziałem, ze to nie żart i ze jestem potworem.
- Facundo, co Ty tu
robisz?! - mama Kate wrzasnęła na mój widok, jej oczy były podkrążone i
zapłakane, a twarz blada jak ściana. - Jak śmiesz przyjeżdżać tu, po tym co
zrobiłeś! Prawie ją zabiłeś, zrobiłeś z niej kalekę!
Mówiłam całą prawdę i
tylko prawdę. Nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie więc cały czas
szeptałem tylko "przepraszam"
- Ja nie
wiedziałem... Nie chciałem. - jąkałem się i płakałem jednocześnie - Czy mogę do
niej wejść?
- Wejdziesz tam tylko
dlatego, że Kate cały czas wypowiada Twoje imię. Masz pięć minut.
Gdy zobaczyłem ją całą
poobijaną, w wielu siniakach, bandażach i jakby nieruchomą, nie wiedziałem co
powiedzieć. Dlatego tylko podszedłem i złapałem ją za rękę. Spojrzała na mnie
przekrwawionymi oczami i wyglądała jak
nie ona. Przez chwilę bałem się nawet na nią patrzeć, ale skarciłem się w
myślach. Przecież to ona, moja Kasia! Oboje milczeliśmy, żadne słowa nie były
potrzebne. Już nawet nie miałem ochoty wypowiadać kolejny raz
"przepraszam". Ona dobrze wiedziała, że czuje się w stu procentach winny
i nie zamierzała temu zaprzeczać. To i tak nie zmieniłoby moich uczuć, moje
sumienie nie uciszyłoby się. Mama Kate nie dała nam długo pomilczeć, bo już po
chwili weszła z wyrazem twarzy mówiącym "Wyjdź i nie wracaj. " Więc
wyszedłem nie chcąc prowokować niepotrzebnych kłótni. Na pożegnanie ścisnęliśmy
mocniej nasze dłonie i spuściliśmy smutny wzrok.
Zniszczyliśmy
doszczętnie nasze życie.
Rozprawa w sądzie nie
była najprzyjemniejszą rzeczą, z którą musiałem się uporać po wypadku.
Wypytywano mnie dosłownie o wszystko, musiałem opowiedzieć swoją wersję wydarzeń
kilkanaście razy i w dodatku wysłuchać teorii świadków. Ich niedorzeczne
"On to zrobił specjalnie, proszę sądu! Jak zobaczył na ulicy tą biedną
dziewczynę to jeszcze przyspieszył!" sprawiało, że miałem ochotę krzyczeć,
ale nie chciałem już pogarszać swojej już i tak fatalnej sytuacji. Na szczęście
wszyscy moi znajomi, mimo iż uważali mnie za winnego, postawili się w mojej
obronie. Mówili o mnie w samych superlatywach, a wypadek określili jako
"pechową chwilę zapomnienia". Sąd widząc, że naprawdę czuje się winny
i w dodatku przyznałem się bez bicia, skazał mnie tylko na rok pozbawienia
wolności i odebrał mi prawo jazdy z możliwością ponownego zdawania egzaminu.
Więzienie traktowałem
jak swojego rodzaju pokutę i nawet cieszyłem się, że zostałem skazany. W celi
byłem sam, dzięki temu wypłakałem hektolitry łez. Znajomi odwiedzali mnie tak
często jak tylko się dali i próbowali zagadywać mnie najprzeróżniejszymi
plotkami. Od "Pani Marysia z czwartego piętra przeprowadziła się do domu
starców" po "Baśka wpadła z Marcinem. Chcą nawet razem
zamieszkać". I choć udawałem, że jestem zainteresowany to tak naprawdę za
każdym razem, byłem w innym świecie. A gdy pytałem co z Kate, nie odpowiadali.
Bo "Sam zobaczysz jak wyjdziesz"
nie uznawałem za odpowiedź.
Za dobre sprawowanie
wypuszczono mnie po sześciu miesiącach. Nie miałem dokąd iść, co ze sobą
zrobić. Mieszkanie było klubowe więc po tym jak wsadzono mnie za kratki, prezes
oznajmił, że nie mam już czego szukać w Skrze, było oczywiste, że mieszkanie
też mi zabrano. Zadzwoniłem do Zatorskiego z pytaniem czy mógłby mnie przenocować,
ale wykręcił się urodzinami Oli, jego dziewczyny. Więc nie chcąc próbować
dalej, udałem się na pieszo do mieszkania rodziców Kate. Miałem nadzieję, że
zastanę tam i dziewczynę i jej rodziców.
Gdy dotarłem pod
właściwe drzwi, zrobiło mi się gorąco i niedobrze. Krok w tył. W przód. Znów w
tył. Pukać? A może odpuścić, przecież już i tak wystarczająco dużo złego im
wyrządziłem. Ale pomyślałem o Kate, którą kochałem ponad wszystko i
postanowiłem zaryzykować.
- Facundo... co Ty tu
robisz? - zmieszana Kasia na wózku inwalidzkim nie była tym co oczekiwałem
zobaczyć. - Przecież powinieneś być jeszcze przez pół roku w więzieniu.
- Wypuścili mnie za dobre
sprawowanie. Czy mógłbym wejść? - zapytałem omijając ją wzrokiem
- Tak. Rodziców nie
ma w domu. Myślę, że będą dopiero za kilka godzin. - przepuściła mnie w
drzwiach i ręką pokazała na salon. - Usiądź tam. Przepraszam, nie zaproponuje
Ci herbaty ani kawy, jeszcze nie przyzwyczaiłam się do robienia tego na wózku.
- Czy Ty... - nie
wiedziałem jak dokończyć. - Czy ty możesz chodzić?
- Nie. Już nigdy nie
stanę na nogi.
I te dwa zdania
otworzyły mi oczy i uszy. Jej nogi były bezwładne, mówiła powoli i czasem dosyć
niewyraźnie, miała też problem z ruszaniem prawą ręką. Zrobiłem z niej kalekę.
- Tak bardzo Cię
przepraszam. Nie zdajesz sobie sprawy z tego jak bardzo żałuję. - po moich
polikach znów płynęły strużki łez. - Czy
my będziemy znowu razem?
- Nie, Facundo. Chcę
być sama, już do końca życia. Możemy być przyjaciółmi, bo wiem, że jesteś
wspaniałym człowiekiem. - pogłaskała mnie powoli, zbierając mokre ślady łez. -
A to... ten wypadek, zapomnijmy. Dobrze, że oboje żyjemy.
Nie wiedziałem co
powiedzieć. Byłem w szoku, że pomimo tego co ją spotkało, potrafiła dostrzec
iskrę szczęścia. Zdecydowanie była optymistką, ja już dawno popadłbym w depresję.
- Tak, zostańmy
przyjaciółmi. - krzyknąłem, pierwszy raz od wypadku, uśmiechając się. Objąłem
ją i pocałowałem w czoło. - Kocham Cię.
---
Cześć, dziewczyny. Ja to nie wiem czy to zakończenie można nazwać happy end'em. :)
Wasza aktywność spadła tak niewyobrażalnie, że zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo nudziły Was moje ostatnie historie. Bo innego wytłumaczenia nie widzę. Przepraszam.
Mam nadzieję, ze ta historia choć trochę Wam się spodoba.
A wczoraj był cudowny wieczór.
Ja tam jestem zdania, że oni jeszcze będą razem. Ciekawy pomysł na tego parta. Oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Jezu rycze.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, nie bylo mnie w domu, teraz nadgonilam.
Ryczeryczeryczerycze...
Oj tak. Wczorajszy wieczor byl niesamowity.
Nie jestes sama, mi tez aktywnksc mega spadla....
Twoje nudne wypociny, to najpiękniejsze one party jakie czytam! Więc nie zrzędź, tylko pisz, bo genialnie ci to wychodzi!!
OdpowiedzUsuńFacundo nie powinien się tak unosić. Wiem, ze to czcze gadanie, bo gdybym była na jego miejscu, tez pewnie bym tak zareagowała, ale.. Mogło być inaczej. Mogli porozmawiać w spokoju. Wytłumaczyć sobie.. Tyle że w takich sytuacjach to uczucia biorą górę, a nie rozsądek..
Facu ciężko będzie pozbyć się wyrzutów sumienia, bo za każdym razem, gdy będzie na nią patrzył, ta noc będzie mu się przypominać. Ale Kate przynajmniej go nie zostawiła, bycie przyjaciółmi, w takiej sytuacji, da szansę na 'wyleczenie się' Conte.
Pozdrawiam! :**
dziś się wzięłam za wszystkie części twojego bloga! no i zwyczajnie cudowne!! :3
OdpowiedzUsuńna prawie wszystkich rozdziałach ryczałam.. za bardzo się wczuwam, ale to znaczy że piszesz świetnie!
dawaj kolejne, może niekoniecznie aż takie tragiczne ;)
pozdrawiam :*
Cudo, cudo, cudo!
OdpowiedzUsuńZ resztą te wszystkie opowiadania są cudowne. Przepraszam, że nie komentuję, ale nie umiem. Czekam na następny, i obiecuję, że postaram się napisać te kilka słów w komentarzu!
pozdrawiam D.
Jeeeeej :O
OdpowiedzUsuńKolejna zaskakująca historia, niesamowicie wciągająca aż chciałoby się powiedzieć "Chcę więcej!"
Dziewczyno, nawet nie wiesz jak ja uwielbiam czytać twoje jednoparty...
Ty mówisz, że aktywność spadła, a ja chciałabym ci powiedzieć, że postaram się być tu z Tobą i śledzić kolejne losy twoich bohaterów :D
OdpowiedzUsuńNie spodziewałabym się, że po tych wszystkich zdarzeniach, po tylu chwilach cierpienia, które niewątpliwie przeżyła, nie twierdzę jednak tego, że Facundo również nie cierpiał, Kasia będzie w stanie wybaczyć przyjmującemu, że zaproponuje mi przyjaźń. Osobiście mam taką cichą nadzieję, że ta przyjaźń z czasem przerodzi się w coś, co było między nimi przed wypadkiem, że uda im się, pogodzić przeszłość i zbudować na nowo przyszłość.
Wiem, że to dziwne :D
Całuję :*
Bardzo dobrze się czyta! Życzę weny i zapraszam do mnie :)
OdpowiedzUsuńhttp://wronastory.blogspot.com
Świetny, jezusiu! Czekam na kolejny a w międzyczasie zapraszam do siebie:* http://volleyball-its-my-life.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńŻałuję, że wcześniej się tu nie znalazłam, ale jak tylko przeczytałam to opowiadanie, to od razu się zakochałam. Twój styl i pomysł są niesamowite, bardzo przyjemnie się to czyta. Jak napiszesz coś nowego, koniecznie mnie o tym poinformuj na http:/brave-soldiers.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :-)